Ekonomiści prognozują inflację: „10 procent będzie już dobre”

„Jeśli utrzymamy się na poziomie 10%, będziemy mieć dobry wynik”
— 6 czerwca Bank Centralny obniżył stopę bazową. Oficjalnym powodem jest spowolnienie procesów inflacyjnych w kraju. Ale czy inflacja rzeczywiście osiągnęła szczyt i czy możemy spodziewać się stabilności cen tego lata?
Vedev: - Pod koniec ubiegłego roku toczyła się dość ożywiona dyskusja na temat inflacji. Większość ekspertów zgodziła się, że w naszym kraju panuje tzw. inflacja niepieniężna: rosną ceny żywności, rosną ceny usług. W tym kontekście walka z inflacją poprzez podnoszenie stopy bazowej okazała się nieskuteczna - analitycy mówią o tym od dawna. Moim zdaniem znaleźliśmy się w impasie: stopa osiągnęła nienormalnie wysoki poziom - 21%. I w rzeczywistości raczej pchnęła inflację w górę, niż ją powstrzymała. Dlatego obniżka stopy o 1 proc. 6 czerwca nie odegrała znaczącej roli. Oczekiwania inflacyjne pozostały takie same.
Razuvaev: — Myślę, że nie chodzi tylko o inflację. Sektor cywilny gospodarki jest w recesji. Wszystko, co nie jest związane z sektorem obronnym, nie radzi sobie dobrze. Istnieje pewne lobbing na rzecz kredytobiorców. Tuż przed obniżką stóp pojawiły się krytyczne oświadczenia skierowane do Banku Centralnego. Obniżenie stopy bazowej mogłoby wesprzeć rynek akcji — a to 37 milionów inwestorów. Spodziewam się, że do końca roku stopa wyniesie 16%. Jeśli chodzi o inflację kosztów — w nadchodzących latach taryfy gazowe dla przemysłu mogą wzrosnąć o około 20%. A jeśli tak, to ceny energii elektrycznej, zwłaszcza dla przedsiębiorstw, które korzystają z gazu, wzrosną podobnie. Ostatecznie za wzrost taryf płaci konsument — tak jest prawie zawsze. Wydatki na obronę w tym roku wyniosą najprawdopodobniej około 13 bilionów. W rezultacie prawdopodobne jest sekwestrowanie budżetu, co będzie miało hamujący wpływ na inflację. Myślę, że do końca roku wyniesie ona 6-7%, a nie około 10%. Latem inflacja może nieznacznie spaść ze względu na czynnik sezonowy: warzywa i inne produkty z nowych zbiorów stają się tańsze.
Nikolaev: - Ja mam inne zdanie. Tak, warzywa latem tanieją - to dobrze, ale są inne ważne punkty. Na przykład martwi mnie data - 1 lipca. Tego dnia nastąpi indeksacja taryf na mieszkania i media: średnio w całym kraju wzrost wyniesie prawie 12%, a w niektórych regionach - ponad 20%, w niektórych przypadkach - do 25%. To bardzo znaczący wzrost, zwłaszcza w porównaniu z ostatnimi latami. Takiego wzrostu w mieszkalnictwie i mediach nie widzieliśmy już od dawna. A jeśli przypomnimy sobie, że w lipcu ubiegłego roku nastąpił również wzrost inflacji, to staje się to alarmujące. Wtedy Bank Centralny utrzymywał stopę na poziomie 16%, ale w lipcu podniósł ją do 18% - właśnie z powodu skoku inflacji spowodowanego wzrostem taryf. Teraz sytuacja się powtarza, ale z jeszcze wyraźniejszym wzrostem. Biorąc to pod uwagę, trudno mi uwierzyć, że szczyt inflacji już minął. Ale są też inne ryzyka - na przykład możliwe osłabienie rubla do końca roku. Dlatego jestem mniej optymistyczny. Jeśli inflacja do końca roku utrzyma się w granicach 10%, to już będzie dobry wynik.
— Dlaczego oficjalne wskaźniki inflacji spadają, a konsumenci mają wrażenie, że ceny nadal rosną?
Razuvaev: — Ludzie często oceniają inflację na podstawie tego, co osobiście odczuwają. Jeśli coś z ich koszyka konsumpcyjnego stało się znacznie droższe, jest to postrzegane jako ogólny skok cen. Chociaż w rzeczywistości wzrost może być rozłożony w czasie. Ale inflacja jest zasadniczo podatkiem od biednych: im uboższa osoba, tym bardziej ją odczuwa. W ekonomii używają nawet określenia „inflacja dla biednych” — około 20%, i jest w tym trochę prawdy. Ludzie zamożni odczuwają inflację mniej — ich popyt jest słabo zależny od cen. Jeśli czegoś potrzebują, to to kupią, nawet jeśli będzie droższe. Ten kontrast jest również ważny. I oczywiście postrzeganie inflacji jest subiektywne. Ludzie, z którymi komunikuję się za granicą — w Polsce, Niemczech — również mówią, że ich oficjalne dane są zaniżone, a „rzeczywista” inflacja jest wyższa. To odczucie jest uniwersalne i każdy ma swój własny zestaw dóbr, na podstawie którego wyciąga wnioski.
„Zawsze chcę jeść”
— Które kategorie produktów będą pod największą presją w nadchodzących miesiącach i gdzie możemy spodziewać się względnej stabilizacji lub nawet spadków cen?
Nikołajew: - Trudno przewidzieć. Weźmy na przykład ziemniaki - wydawałoby się, że to zwykły produkt sezonowy, ale w tym roku były wśród liderów pod względem wzrostu cen. Nikt tego nie przewidział... Jeśli mówimy o tym, co raczej nie pójdzie w górę, to dopóki rubel pozostaje silny, importowane produkty nieżywnościowe - smartfony, sprzęt AGD - raczej nie wzrosną znacząco. To zresztą tworzy wśród wielu poczucie, że inflacja jest wyższa niż oficjalna: ludzie widzą wzrost cen żywności, a nie sprzętu, co dla wielu po prostu nie ma znaczenia. Jeśli chodzi o taryfy - nie zapominajmy, że nie mówimy tylko o mediach. Obejmuje to gaz, prąd, a wszystko to jest wliczone w koszt niemal każdego produktu. Dlatego ceny wzrosną na niemal wszystkich frontach. Trudno przewidzieć, kto będzie liderem wzrostu, ale ogólny kierunek jest jasny: presja na ceny pozostanie.
Vedev: — Tutaj trochę polemizowałbym. Na przykład myślenie, że podniesienie stawki bazowej jest skutecznym środkiem przeciwko rosnącym cenom ziemniaków, gryki czy oleju słonecznikowego, jest, delikatnie mówiąc, naiwne. Tutaj potrzebne są zupełnie inne podejścia. Przede wszystkim stworzenie konkurencyjnego środowiska na rynkach żywności i zaostrzenie przepisów przeciwko zmowom cenowym. W gospodarce około 10% towarów o znaczeniu społecznym powinno być regulowanych. Właśnie do tego potrzebne są przewidywalne interwencje państwa. A wzrost kosztów kredytów nie ma z tym nic wspólnego. Jeśli mówimy o perspektywach cenowych: tak, sezonowość ma wpływ — i to jest ważne. Na przykład w latach 2011–2015 żyliśmy w warunkach deflacji żywności, po prostu nie było to tak zauważalne ze względu na duże wahania sezonowe. Teraz myślę, że zobaczymy stabilizację cen żywności. Wolumeny konsumpcji są tutaj ograniczone: człowiek nie zje powiedzmy dwóch kurczaków dziennie. A ludzie nie kupują żywności na kredyt, więc stawka bazowa ma na nich niewielki wpływ. Do września, moim zdaniem, produkty spożywcze pozostaną w strefie stabilnych cen. Silny rubel pozwoli również na zrekompensowanie niedoboru niektórych towarów importem. Jeśli chodzi o segment nieżywnościowy, rynek jest teraz bardziej nastawiony na oszczędzanie. Ludzie wolą wpłacać pieniądze na lokatę niż kupować kolejny gadżet. Aktywność konsumentów spadnie, a to również ograniczy wzrost cen.
— Jak w obecnych warunkach inflacji i wysokiej niepewności zachowa się krajowy konsument? Czy będzie kontynuował wydawanie pieniędzy, oszczędzał, czy przekazywał środki na instrumenty inwestycyjne?
Nikolaev: — Częściową odpowiedź można znaleźć w statystykach. Na przykład według danych z kwietnia: obroty detaliczne wzrosły o niecałe 2%. A w kwietniu 2024 r. wzrosły o prawie 10%. Wtedy był skok, teraz — powolny wzrost. Mimo że inflacja wtedy i teraz wynosi około 10%, obroty detaliczne pokazują, że popyt konsumpcyjny znacznie wyhamował. A to w dużej mierze tłumaczy się wysokim oprocentowaniem depozytów — po prostu stało się opłacalne trzymanie pieniędzy w banku. To właśnie chciał osiągnąć bank centralny: żeby ludzie mniej wydawali. Tak, tempo konsumpcji wyraźnie spadło. Ludzie zaczęli oszczędzać, bo sytuacja jest niestabilna, gospodarka zwalnia, a przyszłość niepewna. To naturalna reakcja: „poczekam, wstrzymam się, nie kupię”. Jedzenie to inna sprawa, zawsze chce się jeść. Podsumowując: ludzie oszczędzają, popyt się kurczy. Choć nadal trochę rośnie, miesięczna dynamika pokazuje, że wkrótce może się całkowicie zatrzymać. Zbliżamy się do tzw. „zerowego tempa wzrostu”.
— A jeśli popyt konsumpcyjny będzie ograniczony, to może ceny przestaną rosnąć?
Nikolaev: - Tak, spadek popytu rzeczywiście spowalnia wzrost cen. Ale ważne jest, aby zrozumieć: sprzedawcy i producenci również muszą przetrwać. Popyt spadł - co robią? Podnoszą ceny. Niech kupują mniej, ale drożej. Dlatego możemy mieć nadzieję na zatrzymanie inflacji, ale musimy być realistami: ceny będą nadal rosły.
Vedev: — Wzrost cen był spowodowany przede wszystkim wzrostem popytu, który był spowodowany wzrostem płac. Nominalnie dochody wzrosły o 20–22%, co dało silny impuls konsumencki. Ale teraz staje się jasne: wzrost płac przegrzewa rynek pracy, a przegrzanie jest najprawdopodobniej wyolbrzymione. Myślę, że w nadchodzącym roku dochody będą rosły znacznie skromniej. Ponadto oszczędzanie stało się bardzo opłacalne. To z kolei zmienia model konsumpcji. Moim zdaniem nastąpi przejście na model oszczędnościowy konsumpcji. Handel detaliczny przejdzie od prostego podnoszenia cen do walki o konsumenta: będzie starał się utrzymać przeciętny rachunek bez utraty udziału w rynku. A to oznacza promocje, rabaty, wyprzedaże. Mam nadzieję, że jesienią zobaczymy zauważalny spadek cen. Stanie się tak ze względu na zmiany w zachowaniu ludzi i spowolnienie wzrostu dochodów.
„To fantastyczny okres pod względem możliwości”.
— Na co konsumenci powinni zwrócić uwagę tego lata: gdzie można zaoszczędzić pieniądze, jakie wydatki najlepiej odłożyć na później?
Nikołajew: — Ludzie wiele już zrozumieli przez dziesięciolecia gospodarki rynkowej. Nauczyli się szukać, gdzie jest bardziej opłacalne, sprawdzać, kto co oferuje, jakie są promocje i rabaty. Dla niektórych jest to jak poszukiwanie: znaleźć dobrą cenę. Prosta i być może banalna rada: jeśli zdecydowałeś się coś kupić, nie spiesz się. Spójrz, co jeszcze jest na rynku. Tak, nasza gospodarka nie jest najbardziej konkurencyjna, lokalny monopol pozostaje, ale jest wybór ofert na wiele towarów. Teraz producenci, którzy sami mają ciężko — gospodarka zwalnia — są zmuszeni do obniżania cen, a można znaleźć dobre oferty. I jeszcze jedno: sklepy często mają zniżki na produkty z terminem przydatności do spożycia — pozostały 3-4 dni, a rabaty wynoszą 30-50%. Jeśli jest to normalny sklep, w którym wszystko jest w porządku ze składowaniem, to jest to szansa na zakup produktu dzisiaj w cenie, która była kilka lat temu. I warto włożyć coś do zamrażarki — dietetycy mogą tego nie pochwalać, ale przynajmniej zaoszczędzisz pieniądze. Takie proste rady są banalne, ale bardzo skuteczne.
Vedev: - Myślę, że teraz jest fantastyczny okres pod względem możliwości, który prawdopodobnie potrwa jeszcze rok. Więc: nie kupuj tego, bez czego możesz się obejść. To świetny czas na oszczędzanie i zarabianie. Takie sytuacje zdarzają się raz na dekadę. Na przykład w 2009 roku depozyty w dolarach i euro wynosiły 11% w skali roku - ci, którzy inwestowali, do dziś wspominają to z zachwytem. Więc staraj się wydawać mniej i oszczędzać więcej. Jest szeroki wybór instrumentów bez ryzyka - depozyty, federalne obligacje pożyczkowe... A ktoś może chcieć zaryzykować i wejść na giełdę - teraz jest dobry czas. I oczywiście przy takich stopach zapomniałbym o kredytach, o kredytach hipotecznych. Teraz kredyt hipoteczny na 40% w skali roku służy tylko do wymiany mieszkań. Rynek kredytowy dla ludności praktycznie nie działa.
Razuvaev: - Teraz jest dobry czas na oszczędzanie, choć myślę, że nie na długo. Do lata przyszłego roku stopa bazowa, według moich prognoz, wyniesie 12-14%, a depozyty - na poziomie 10-11%. Czy to dużo, czy mało - każdy sam zdecyduje, ale depozyty znów stały się interesujące. Warto wspomnieć o złocie osobno. Rośnie na tle napiętej geopolityki, a w rublach cena prawie się nie zmieniła - to okazja do zarobku! Ważne jest, aby być ekonomicznym: korzystać z cashbacków, ubiegać się o ulgi podatkowe - na przykład na wydatki medyczne. Tak, wymaga to uwagi, ale naprawdę pomaga. Polecałbym dywersyfikację oszczędności: inwestować część w depozyty, część - w zrozumiałe papiery wartościowe dywidendowe. Zwłaszcza w te, które konsekwentnie kierują 50% zysków na wypłaty - to dobry wskaźnik. A państwo jako akcjonariusz jest tym zainteresowane.
mk.ru